W związku z trwającym tygodniem bibliotek przygotowaliśmy dla was mini cykl, w którym nasi redaktorzy zaprezentują Wam swoje ulubione książki. Tegoroczne hasło brzmi: wybieram bibliotekę, zachęcamy więc Was do zapoznania się z pozycjami, których być może jeszcze nie znacie, a które mogą się okazać interesujące.

Książki rozwijają. Uszlachetniają. Sprawiają, że stajemy się bogatsi w wiedzę z najróżniejszych dziedzin. A mądrość ta przydaje się nam czasem w najmniej spodziewanych momentach. Sama przecież przekonałam się o tym nie raz. Czytanie to również (a może wypadałoby napisać: przede wszystkim) ogromna przyjemność. Wychowana wśród książek od małego zostałam pilnym czytelnikiem. Najpierw kolorowe wydania z ogromnymi ilustracjami, potem działa coraz grubsze i cięższe. Wychodząc z założenia, że aby coś ocenić trzeba najpierw to poznać, sięgałam po wszelkie możliwe gatunki. Lista moich ulubieńców jest przeraźliwie długa, ale na potrzeby tekstu udało mi się wytypować kilka tych najważniejszych, najbardziej dla mnie znaczących pozycji.

Jan Dobraczyński „Najeźdźcy”

Niemcy-mordercy i Polacy bez skazy? Nie w dziele Dobraczyńskiego! Choć książka przedstawia czasy II wojny światowej to na próżno szukać w niej utartych stereotypów czy oklepanego patosu. To opowieść o trójce przyjaciół, młodych Niemców, których losy piętnem naznaczył rok 1939. Hugon, Walter i Herbert w tekście spisanym ręką Dobraczyńskiego przeobrażają się w postacie z krwi i kości. Szukają sposobu na siebie, marzą, kochają. Gdy przychodzi wojna – walczą. Nie jak chłopcy ogłupieni propagandą, lecz jak mężczyźni pełni pasji i idei. Autor ich nie ocenia, to jedna z największych zalet tej książki. Nie piętnuje ich zachowania, nie potępia podejmowanych decyzji – osąd pozostawia czytelnikowi. Osąd i nieśmiałą prośbę o zrozumienie. Gdy przeczytałam „Najeźdźców” po raz pierwszy to książka wstrząsnęła mną do głębi. Czytałam ją bez wytchnienia, strona za stroną, byle jak najszybciej poznać zakończenie. Złościłam się, gdy bohaterowie raz po raz podejmowali błędne (w moim odczuciu) decyzje. Płakałam gdy umierali. Bo cień śmierci przemykał się cicho w całej powieści, tak jak to w książkach wojennych bywa. Po dotarciu do końca czytałam raz jeszcze, a potem jeszcze raz, i jeszcze raz. I z całą pewnością mogę powiedzieć, że do końca życia przeczytam ją jeszcze wielokrotnie.

Joanna Chmielewska „Wszystko czerwone” (choć w sumie wszystkie pozostałe też)

Kto nie zna naszej polskiej Agathy Christie niech pierwszy rzuci kamień! Wyprowadziła rodzimy rynek kryminałów na zupełnie nowy poziom, pokazała jak sprawnie operować językiem literackim, zachwyciła tysiące czytelników. Joanna Chmielewska (a właściwie Irena Barbara Kuhn) na swoich książkach wychowała już kilka pokoleń. Zaczynając od powieści dla młodzieży, poprzez kryminały i poradniki – rozwijała bawiąc, bawiła ucząc. Do jej największych dzieł należą m.in. „Kocie worki”, „Lesio” czy „Całe zdanie nieboszczyka”. Chciałabym powiedzieć, że przeczytałam wszystkie napisane przez nią książki. Udało mi się jednak zapoznać z zatrważającą większością z nich, co i tak przysparza powodów do dumy. Ożywające zwłoki, mordercy z tłuczkiem do mięsa i wielkie afery szpiegowskie – muszę przyznać, że autorce nie brakowało kreatywności. Gdy tylko nachodziła mnie chęć na przeczytanie czegoś lekkiego i przyjemnego to zawsze sięgałam po Chmielewską. Moim niezaprzeczalnym faworytem jest wspomniany już tom „Wszystko czerwone”. Łączy w sobie wszystko to, co w dziełach autorki kocham najbardziej: mnóstwo trupów, roztrzepaną Alicję, niezliczoną ilość żartów sytuacyjnych i to, że bawi tak samo za każdym kolejnym razem. Także gorąco polecam.

J.K.Rowling, seria o Harrym Potterze

Jestem z pokolenia, które wychowało się na Potterze i jestem z tego szalenie dumna. Plastikowe różdżki, magnetyczne szachy i ciągłe oczekiwanie na list z Hogwartu – pewnie doświadczała tego połowa z nas i proszę nawet nie zaprzeczać! J.K.Rowling na długie lata zapisała się w historii literatury jako ta, która stworzyła niepowtarzalny, magiczny świat praktycznie od podstaw. Ulica Pokątna, Ministerstwo Magii, szkoły dla czarodziejów – żadnej z późniejszych powieści nie udało się tego przebić. I choć po dziś dzień pałam nieskrywaną nienawiścią do postaci Harry’ego i jego przyjaciół to jest to seria, która zajmuje miejsce na honorowej półce mojej biblioteczki. Wciągająca fabuła, rozbudowane wątki poboczne, mnóstwo dobrze wykreowanych postaci – te książki po prostu skazane były na sukces. Ulubiony tom? Zdecydowanie szósta część. Bardziej mroczna niż poprzednie, budująca bazę pod rozwiązanie najważniejszych zagadek.

Rebecca Johns „Hrabina. Tragiczna historia Elżbiety Batory”

Książka na którą trafiłam zupełnym przypadkiem, a okazała się perłą w księgarnianym zbiorze. Pełny opis historii słynnej arystokratki, Elżbiety Batory, zamknięty w ramach zgrabnie napisanej powieści. Muszę się przyznać, że z lubością zaczytuję się we wszystkim co dotyczy owej postaci. W ręce wpadły mi dzieła, gdzie przedstawiana była jak krwiożercza wampirzyca, sprytna manipulatorka, wyuzdana hrabianka, naiwna ofiara. Książką Rebeccy Johns ukazuje jednak zupełnie inne oblicze pięknej Węgierki. Czytelnik poznaje ją jako niewinną dziewczynkę, towarzyszy jej podczas ciężkiej i bolesnej drogi ku dorosłości, ostatecznie widzi efekt tego kim się stała: inteligentną i odważną kobietą, wspaniałą matką, niezależną władczynią. Była dokładnie tym, kim w owych czasach nie pozwalano stać się kobiecie. Wmanewrowana w spisek, oskarżona o najgorsze zbrodnie, podzieliła los wszystkich sobie podobnych. Powieść podbiła moje serce, bo autorce dokładnie udało się trafić w moje wyobrażenie Elżbiety. Być może wielu nie przypadnie ono do gustu, być może wiele osób nie doczyta nawet do ostatniej strony, ale spróbować naprawdę warto.

Marek Krajewski „Liczby Charona”

A oto i autor, który na równi mnie fascynuje i przeraża. Jeden z najlepszych polskich pisarzy tego półwiecza. Choć przeczytałam sporo jego książek, to wciąż wprawia mnie w osłupienie fakt, że w jednej osobie połączył się tak wielki talent z tak niesamowitą inteligencją. Życie bywa doprawdy niesprawiedliwe! Przygodę z Krajewskim rozpoczęłam od jego dzieła „Erynie”, które przed kilkoma laty spoglądało praktycznie ze wszystkich wystaw. Książka mnie zafascynowała, sięgnęłam po kolejną. Problem z Krajewskim polega na tym, że przy pierwszej książce rozumie się tylko część. Przeważnie początek, o zakończeniu nie ma mowy. Z każdą kolejną jest jednak coraz lepiej, tok myślenia się przestawia, czytelnik zaczyna patrzeć na wszystko szerzej. Czytając o Wrocławiu (w przypadku tego autora raczej Breslau) przypomina się wątki z innych dzieł, innych autorów, symbolikę mitologiczną. Jest to niezbędne, by w pełni poznać i docenić kunszt tego mistrza. Wspomniana już mitologia odgrywa w książkach Krajewskiego nadrzędną rolę. „Głowa Minotaura”, „Rzeki Hadesu”, także „Liczby Charona” – każda z nich opiera się na starannie tkanej intrydze, podstawą której są wyciągi z poszczególnych antycznych podań. W tych książkach nie znajdzie się nic zabawnego. Jeśli ktoś ma ochotę na lekki, niezobowiązujący kryminał to odsyłam trzy punkty wyżej. Powieści Marka Krajewskiego wywołują jednak dreszcze na plecach, tłumiony strach z tyłu głowy i przemożne pragnienie by sięgnąć po kolejną część.