„Prześlij nam swoje pieniądze, a zaczniemy od nowa. Z naszymi emeryturami wciąż silni i wolni.” – w tak niecodzienny sposób Centrum Sztuki Współczesnej zachęca do odwiedzenia swojej nowej wystawy pt. „Arena”. Przekonałem się na własnej skórze na co idą moje pieniądze.

Przyznam szczerze, że gdy usłyszałem, iż „Arena” skupi się głównie na polityce, mój zapał ostygł. Niemniej haczyk w postaci filmu promocyjnego zadziałał. Z pewnością to wina przeróbki hitu „We are the one”, którego słowa zostały przeinaczone na hymn wołający o zawartość naszego portfela. Uśmiechnąłem się pod nosem i zdecydowałem, że pójdę.

Dla rozjaśnienia mętnego wstępu, warto zaznaczyć, że „Arena” porusza kwestię zgoła odmienną od „Crimestory”. Tym razem obecni na wystawie artyści zostają, zgodnie z orwellowską maksymą („obecnie nie da się trzymać z dala od polityki”), postawieni przed społeczno-politycznym pryzmatem. Według zapowiedzi, otwarty i dyskusyjny charakter wystawy stara się pomóc w znalezieniu odpowiedzi na pytania o to, jakie znaczenie ma sztuka w przypadku przemian społecznych, oraz jak działania artystyczne radzą sobie z kwestią pamięci, historii czy tożsamości.

Z niekłamaną szczerością mogę stwierdzić, że wiele rzeczy zapadło mi w pamięć po zwiedzeniu I piętra CSW. Wspomnę tutaj chociażby o mrocznym pokoju Adriana Tranquilliego. Stojąc przy wejściu, wpierw zauważyłem jasny tron wybijający się z ciemnego tła. Dopiero później dostrzegłem setki oczu, które prześmiewczo wpatrywały się w moje oblicze. Przeszył mnie dreszcz.

By nie psuć przyjemności z niespodzianek, jakie przyszykowali nam artyści i kuratorzy wystawy, wywołam jedynie kilka osób po nazwisku. Uważam, że sedno uchwyciły obiekty otwarte i dyskursywne – takie jak Hansa Petera Feldmanna, czy Gustava Mezgera. Otóż tego typu prace wydały mi się najlepsze – być może z tego względu, że angażowały do relfleksji.

Jak już wcześniej wspomniałem, zauważalny jest pewien antagonizm względem „Areny” a „Crimestory”. Można domniemywać czy zamysł zestawienia był celowy, niemniej efekt końcowy jest co najmniej intrygujący. To tak jakbyśmy obcowali z dwójką braci: jeden z nich krzyczy na nas za to, że nie potrafimy go zrozumieć (Crimestory), gdy drugi bierze nas delikatnie pod ramię, odciąga na bok i mówi, że z chęcią nas wysłucha (Arena).

I to właśnie dyskursywny charakter Areny przemawia do nas najbardziej. Rzecz jasna, że możemy zwiedzić blok wystawowy bez jakiejkolwiek interakcji, jednakże to klucz do zrozumienia tej wystawy. Wąskie korytarze, sala kinowa wyglądająca jak modlitewnik, mównica jak ze sejmu – większość elementów „Areny” zachęca nas do dialogu, popycha w stronę wspólnej kontemplacji. Tym samym nie damy rady być obojętni na działanie. A jest co zrobić, bo i da radę przekrzyczeć nawet manifest samego Marksa i Engelsa!

Jak mogliśmy dowiedzieć się z wielu zapowiedzi, wyraźny nacisk na wystawie został położony w medium najbardziej masowym, czyli filmie. A tego, w najróżniejszej reprezentacji, jest bardzo wiele. To niemalże oddzielny cykl filmów zawarty w wystawie. Od dokumentu inspirowanego słynną książką Władcy much, po analityczny film pokazujący różne wersje rzeczywistości.

Aczkolwiek multimedialnosć jest zarazem niezmiernym atutem, jak i największą bolączką „Areny”. Imponująca mnogość materiałów wizualnych, z pewnością dla części okaże się nużąca – wiele filmów z tak wielkiego komponentu trwa dłużej, aniżeli kilka minut. To zdecydowanie za długo, aby zatrzymać przeciętnego odbiorcę. Jakkolwiek wszystkie produkcje są niezwykle ciekawe, widownia szybko się znudzi i uzna, że nie ma czasu, żeby to wszystko obejrzeć. A szkoda, bo warto.

Drugi problem, który przeszkadzał mi w zwiedzaniu wystawy to brak ludzi. Nie mam na myśli jednak braku zainteresowania wystawą, gdyż chodzi mi bardziej o wszechobecną interaktywność. Przykładowo wszedłem do sali, gdzie naprzeciw mównicy stały rzędy krzeseł. Wdrapawszy się na trybunę, spojrzałem na pustą salę. I tu właśnie ów mankament uderzył mnie najdobitniej. Po co mam coś mówić, gdy nikt mnie nie usłyszy? W taki sposób utwierdzałem się coraz bardziej w przekonaniu, że „Arena” traci bardzo wiele, gdy oglądamy ją sami.

Nowa wystawa w CSW z pewnością należy do udanych. Pomimo niektórych moich wątpliwości, szczególnie względem filmowej „wystawy w wystawie”, wydaje mi się, że „Arena” przypadnie odbiorcom do gustu. To miła odmiana dla osób, którym buńczuczny charakter „Crimestory” się nie spodobał. Tym razem to my obserwujemy, wyciagamy wnioski i działamy. Nie przeszkadza nawet polityczny charakter wystawionej sztuki, a wręcz przeciwnie, sami zaczynamy inicjować działania. Stąd przed pójściem na wystawę warto zarezerwować kilka godzin wolnego czasu, oraz wybrać się ze znajomymi.

Dla osób zachęconych wystawą, warto wspomnieć, że „Arena” jest częścią większego projektu o tym samym tytule. W zamyśle zaplanowany jest cykl wykładów, pokaz filmów, a także blog internetowy, który porusza trudne problemy społeczno-polityczne.

Więcej o Arenie: http://arena.csw.torun.pl/

[fot.własne]