W ciągu zaledwie półtora roku od wydania ich debiutanckiej płyty stali się liderami polskiej sceny muzyki alternatywnej. Przyznają, że mają wielki apetyt na hity, a jednocześnie nie widać u nich nawet śladu gwiazdorzenia. Chociaż w pewnym sensie już są mainstreamem, bo ich koncerty sprzedają się lepiej niż występy Dody. Kto był 28 listopada w klubie Od Nowa mógł przekonać się, że w ich wykonaniu muzyka elektroniczna może być drapieżna, a jednocześnie bardzo liryczna. I my tam byliśmy, a po koncercie mieliśmy przyjemność porozmawiać z tym przesympatycznym duetem. Specjalnie dla Spod Kopca – Iwona Skwarek i Bartosz Szczęsny z zespołu Rebeka!

Przed koncertem można było kupić CD i winyle waszego albumu Hellada. Rozeszły się na pniu i dla wielu chętnych niestety płytek zabrakło. Zdecydowanie powinniście przywozić ze sobą ich więcej.

Iwona: Ale tych płyt już prawie nie ma! Na dniach wykończymy cały nakład. Płyty są jeszcze w sklepach, ale nie wiemy, ile ich jest, prawdopodobnie jakieś bardzo małe ilości. Nakład Hellady wynosił 4 tysiące. Bardzo dużo sprzedaliśmy na koncertach, myślę że z 2 tysiące. Na pocieszenie mamy za to ze sobą pięknie wydaną winylową wersję Hellady, zawierającą dwa białe krążki i dodatkowe utwory, które nie znalazły się na CD.

Zaskoczyła was świetna sprzedaż albumu?

Iwona: Jestem zaskoczona, że tak długo po premierze ciągle jest zapotrzebowanie na nasz debiut. Przecież w tych czasach to już jest super stary materiał (śmiech). Widocznie nasi fani to ten typ słuchaczy, który wiąże z tą płytą coś więcej, niż tylko fajne piosenki. Ci, którzy kupili Helladę to nie są ludzie, którzy nas pierwszy raz słyszeli, to ludzie, którzy znają tę płytę i chcą mieć ją fizycznie. Muszą czuć w związku z tym coś bardziej symbolicznego, metafizycznego. Mam wrażenie, że dla nich to coś więcej, niż „jest fajny zespół, jaramy się nim, kupujemy płytę”.

Bartek: Ludzie kupują nasze płyty, chociaż wszyscy mówią, że jest załamanie na rynku płytowym. Nie jesteśmy jakoś specjalnie popularnymi artystami, ale nasze płyty schodzą.

Iwona: Może nie w wielkich ilościach, ale jednak.

Wydaliście na winylu. A może kasety? Ostatnio wracają do łask.

Iwona: Ja bym akurat w kasety nie szła, ale winyl to fajna sprawa.

Bartek: Jak kasety się zostawi na dłuższy czas w samochodzie, to mogą się zniekształcić. I to wtedy brzmi fatalnie. A może w tym tkwi klucz, w tej nietrwałości nośników? Wiadomo, że pliki mp3 się nie zużywają. Każde odtworzenie płyty winylowej ją jednak niszczy. Mój ojciec opowiadał, że za komuny, kiedy z płytami był problem, musieli na prywatkach w kółko grać te same przeboje z jednej płyty. I te winyle były zarżnięte. Jedna płyta na całe osiedle, spotykali się ludzie z całej okolicy na słuchanie jednego winyla… (śmiech) Niezły odlot.

Mnie nie dziwi świetna sprzedaż płyty. Ostatnio muzyka elektroniczna jest w kręgach alternatywnych na topie. Jeśli nie grasz jak Rebeka albo Kamp!, nie wiesz, co jest modne.

Iwona: (śmiech) Nie wydaje mi się. Mimo wszystko tak tego nie odbieram. Wciąż nie ma nas w mainstreamowych mediach. To jeszcze nie jest ten poziom popularności, jakiego byśmy chcieli. Chcielibyśmy być jeszcze bardziej znani, wypełniać większe sale. Nie wiem, czy to kwestia promocji, czy jesteśmy na tyle trudni, że do większej liczby ludzi po prostu nie przemówimy.

Bartek: Z drugiej strony, może nie jesteśmy kulturą masową, ale w swojej niszy całkiem dobrze się odnajdujemy. Faktycznie, dla osób, które są zainteresowane bardziej głęboką muzyką, czy też muzyką inną niż w radiu, jesteśmy smakowitym kąskiem, patrząc po reakcjach.

Może w waszym przypadku nie można już mówić o niszy? Nagraliście przecież polską płytę 2013 roku według „Gazety Wyborczej”. Wyprzedzając w rankingu takich gigantów, jak Waglewski Fisz Emade i Świetliki.

Iwona: Śpiewałam u Waglewskich ale mnie zrobili bardzo cicho (śmiech).

Bartek: Gdyby cię zrobili głośno, to by wygrali (śmiech). To super zabawne, że te określenia nisza, alternatywa, underground są bez przerwy powtarzane, ale jak spojrzymy na frekwencję na koncertach, to się okaże się, że koncerty mainstreamowe nie przyciągają tylu osób. To zupełnie inni konsumenci muzyki. Jaki jest taki najbardziej mainstreamowy wykonawca w Polsce? Doda?

Iwona: Weekend? Ale oni chyba mają wykupione koncerty…

Bartek: Grają trzy koncerty dziennie. Ale czy za bilety?

Iwona: Z tego co wiem, tak. Disco polo trzyma się nieźle.

Bartek: Moim zdaniem, mogłoby się okazać, że nie ma ludzi, którzy są fanami Dody, bo nikt nie kupuje biletów na koncerty. Jaki z tego wniosek? To my jesteśmy mainstreamem!

Macie świadomość, że chociaż sami jesteście jeszcze młodzi, dla młodych artystów już jesteście zespołem kultowym i wielką inspiracją?

Bartek: Jest to miłe, gdy znajdujesz naśladowców tego, co robisz. To oznacza, że to co robisz w jakiś sposób się wyróżnia na scenie, to jest na tyle unikatowe, że ludzie chcą naśladować ciebie, a nie na przykład Marylę Rodowicz (śmiech).

A jak wygląda odbiór waszej muzyki za granicą?

Iwona: Na razie planowaliśmy uderzyć na Niemcy, a uderzyliśmy w Litwę, Łotwę, Czechy i Słowację (śmiech). To uderzenie jest bardzo dobre, ale ja osobiście czuję pewną gorycz. Z jednej strony widzę, że ta nasza muzyka ma bardzo dobre przyjęcie, wszyscy są zachwyceni. Graliśmy na Wyspach, w Niemczech, wszyscy byli podekscytowani. Ale niestety mam wrażenie, że aby rozpowszechnić muzykę na świecie, to trzeba zrobić piosenkę z klipem i liczyć na to, że poniosą ją blogi i portale. Gdybyśmy byli z Anglii, to zaistnielibyśmy prędzej, trafilibyśmy do większej grupy słuchaczy. Startowalibyśmy z innego punktu. No, ale próbujemy inną drogą, koncertowania i zdobywania w ten sposób fanów. Na Litwie graliśmy ostatnio koncert w Wilnie i przyszło 300 osób! Fakt, że zrobili nam sporą promocję, telewizyjną, radiową, jaką się tylko dało, i faktycznie – ludzie przyszli w bardzo dużej liczbie. W styczniu będzie mała trasa po Niemczech, w lutym będziemy jechać w trasę po Anglii. Wiążemy z tym bardzo duże nadzieje, by się wreszcie dostać gdzieś dalej.

Bartek: Nie zgodzę się, że mamy gorzej przez to, że jesteśmy z Polski. Są pewne trudności, bo nie mamy dobrych kontaktów zagranicznych. Ale to ogólnie problem Polaków, że mają mało kontaktów za granicą, i trudno jest na Zachodzie kogoś zainteresować polską kulturą. Dotychczas było tak, że nasze zespoły brzmiały jak trochę gorsze podróby zespołów zachodnich, więc toby było wożenie gorszego drewna do lasu. Teraz widzimy, że jest szansa, by się to trochę zmieniło. Czujemy naszą odrębność, i komentarze na nasz temat nas w tym utwierdzają. Mamy bardzo dobre przyjęcie na festiwalach, jak The Great Escape w Brighton.

Iwona: Na festiwalu w Wilnie (Vilnius Music Week, Rebeka wystąpiła na nim 6 września – przyp. mk) podszedł do nas Peter Jenner, pierwszy manager Pink Floyd, stary dziadek, i mówi do nas: you are unique!

Bartek: To są takie momenty, że „serce roście”. I wtedy czujesz, że to ma sens. Musimy tylko przetrzeć ten szlak, nauczyć się tego, i może uda nam się mieć udział w wytworzeniu mody na polską muzykę, polską kulturę? Zresztą dostałem od koleżanki z Berlina info, że tworzy się tam pewnego rodzaju moda na kulturę ze Wschodu.

Jak myślicie, co odróżnia was od wykonawców zachodnich?

Iwona: Akcent (śmiech) Dla mnie kluczowe jest to połączenie elektroniki z dosyć emocjonalną i raczej nieelektroniczną wrażliwością wokalną. Nie prezentujemy typowej tanecznej muzyki. Do tej taneczności dodany jest pazur, dzikość, coś takiego niesfornego, zwłaszcza na koncertach.

Bartek: Chciałbym kiedyś szczerze porozmawiać z kimś z Zachodu, na przykład Brytyjczykiem. Tak totalnie szczerze – chyba potrzebowałbym jakiegoś serum prawdy. To jest trudne, bo oni są z natury bardzo mili, i nie powiedzą tobie prosto w twarz – uważam, że jesteście mierni, czy coś takiego. Chciałbym pogadać z osobą, która potrafiłaby szczerze nam powiedzieć, czym różnimy się w kontekście na przykład budowania aranżacji.

Może wyróżnia was taka słowiańska – nomen omen – melancholia?

Iwona: Niekoniecznie to jest taki polski wyróżnik. Moim zdaniem bardzo melancholijna jest też na przykład muzyka skandynawska. Na przykład Fever Ray (solowy projekt byłej członkini szwedzkiego The Knife, Karin Dreijer Andersson – przyp. mk) jest mega melancholijne i mega rozdzierające.

Bartek: Myślę, że Rebeka jest bardziej liryczna niż Fever Ray. Ta liryczność jest u nas bardziej podkreślona.

Kiedyś z kolegą wymyśliliśmy koncepcję smutnego disco – miejsca, gdzie ludzie mogą „wytańczyć” swoje niepokoje. Rebeka pasowałaby do takiego miejsca.

Bartek: Po tym, jak to powiedziałeś mam ochotę zrobić teraz taki numer! To naprawdę inspirujące!

Smutna muzyka taneczna to domena lat 80. W wywiadach opowiadacie, że w ogóle nie słuchacie muzyki z tych czasów. Trudno w to uwierzyć!

Iwona: Tak jest. Niezbyt lubię sposób, w jaki nagrania z lat 80. były produkowane. Uwielbiam taką Moderatową idealność dźwięku, której w latach 80. nie ma. Na przykład w przypadku Joy Division porywały mnie emocje wykonawców, ale sposób zagrania i nagrania mnie nie przekonywały.

Bartek: Ale to brzmi bardzo unikatowo, niedoskonałości dodają tej muzyce charakteru… Niezdarna produkcja potrafi jednak czasem wzbudzić ogromne wrażenie.

Iwona: Kiedyś mówiłam Bartkowi, że do jakiejś piosenki musimy zrobić takie bębny jak w Atmosphere (przebój Joy Division – przyp. mk). Pamiętałam to jako jakieś wielkie, gigantyczne bębny, a jak włączyłam po latach usłyszałam takie pyk, pyk (śmiech).

Dokąd biegnie Rebeka na okładce waszej nowej EP-ki Breath?

Bartek: Uciekamy przed psem (śmiech)

Iwona: Raczej się bawimy. Na sesji zdjęciowej biegliśmy po polu rano. Nie wiadomo do końca dokąd biegniemy. Na pewno tam gdzie chcemy.

Bartek: Przed siebie. Nie mamy ściśle określonego celu. Może to „bieganie biegacza”, dla samego biegu?
Iwona: Ja mam cel – zrobić naprawdę zajebisty hit. Hit na maksa ale z bardzo unikalnym brzmieniem. I nie chodzi mi o banalność czy tanią chwytliwość ale o coś wyjątkowego a zarazem zapadającego w pamięć. Teraz mamy jedną piosenkę, która może być takim hitem. Jest już melodia i harmonia. Zobaczymy, co będzie dalej.

Już pracujecie nad nową płytą?

Iwona: Tak, teraz kończymy trasę, potem trasa zagraniczna, a po nich siadamy i zaczynamy komponować. Myślę, że pierwsze, za co się zabierzemy to właśnie ten nowy numer. Oboje się nim jaramy.

Bartek: Ciarki mnie przechodzą, gdy go słyszę. Chyba się rozchoruję, jak go będziesz często śpiewała (śmiech).

W wywiadach opowiadaliście, że Hellada powstawała bardzo długo.

Bartek: To prawda. Tworząc ją uczyliśmy się robić płytę. Uczyliśmy się produkowania, aranżowania, masteringu. Podczas pracy nad Breath wiedzieliśmy już w tej fazie technicznej, co zrobić, by to brzmienie się nam podobało. Można się bardziej było skupić na estetyce, a nie na walce z techniką.

Już nauczyliście się robić płyty?

Iwona: Nieee (śmiech). To jest paradoks, bo gdy przychodzi do tworzenia numeru to ja zawsze mam takie wrażenie: „Boże, nie wiem w ogóle jak to zrobić” (śmiech). I potem trzeba myśleć, myśleć i myśleć. Chociaż ostatnio mam wrażenie, że najlepiej w ogóle nie myśleć, tylko po prostu grać ile wlezie, a dopiero potem „ciachać”. Na przykład w jednym kawałku teraz jest bas z harmonią i wokal. I nic więcej. I nie wiemy, co będzie dalej. Bartek mówi: nie dawajmy beatu. A ja chciałabym tam wstawić taki dziwaczny japoński beat (śmiech).

Czy w porównaniu z Helladą na nowej płycie będą duże zmiany?

Iwona: Nie uciekniemy przed Rebeką, przed samymi sobą. Już na tej epce staraliśmy się troszeczkę zmienić.

Bartek: Pytanie bardziej do ciebie. Sam odpowiedz na pytanie – porównaj Helladę i Breath, słyszysz różnicę?

Tak, Breath jest ostrzejsze, konkretniejsze. Hellada była bardziej atmosferyczna.

Bartek: Może nowa płyta będzie konkretniejsza i kontrastowa.

Iwona: Chcielibyśmy uzyskać minimalizm. Ale dla nas jest to bardzo trudne (śmiech). Nauczyliśmy się jednak kilku ważnych rzeczy – na przykład, że w muzyce może być wiele elementów, ale niektóre mogą być bardziej „z tyłu”. Wtedy muzyka brzmi zarazem selektywnie, jak i bogato. To są w sumie proste rzeczy, ale musieliśmy do tego trzy lata dochodzić (śmiech).

Bartek: To oczywiste oczywistości, ale tak to jest, gdy sam musisz sobie wyważać drzwi…

Czy na nowej płycie usłyszymy legendarne Casio z komunii?

Iwona: Wiesz, na Breath EP pojawia się Casio. W kawałku Into the Ground je słychać, ktoś z „Gazety Wyborczej” określił je jako bzyczenie owada (śmiech). Na pewno Casio będzie użyte jako ozdobnik, bo to coś na tyle charakterystycznego, że szkoda z tego nie skorzystać.

[fot. Wojciech Leszczyński]