Ocena redaktora

2
Fabuła
3
Obsada
3
Reżyseria
4
Muzyka

Żywotność, piękno, nieograniczony czas do wykorzystania – to składniki motywu poruszanego w kinematografii od dziesiątków lat: wiecznej młodości. Historii na ten temat było wiele. Ciekawy przypadek Benjamina Buttona, Wyścig z czasem, cały wachlarz produkcji opartych na wampiryzmie lub czarach – twórcy prześcigali się w pomysłach. Wiek Adaline miał być jednak czymś nowym, czymś absolutnie zaskakującym. Czy reżyser Lee Toland Krieger sprostał wyzwaniu? Szczerze wątpię.

Początek XX wieku. Adaline Bowman (Blake Lively) wiedzie zwyczajne życie. Jest wdową po zmarłym architekcie, matką malutkiej Flemming (Ellen Burstyn), kobietą ciekawą świata. Pewnej nocy ulega jednak wypadkowi, w niezrozumiały dla nikogo sposób wychodząc z niego bez szwanku. Z upływem lat okazuje się, że pozornie nieznaczący incydent odmienił ją na zawsze – Adaline przestała się starzeć. To co dla wielu byłoby spełnieniem marzeń, dla niej staje się przekleństwem. Kobieta obserwuje bezradnie jak jej bliscy starzeją się i umierają, jak znane jej miejsca zmieniają swoje oblicze, jak świat z dzieciństwa nieubłaganie pędzi do przodu. Mając 29 lat uwięziona została we własnym ciele – twarz młodej damy, lecz dusza starej kobiety. Życie Adaline to też ciągłe przeprowadzki. Chcąc uniknąć podejrzeć i zainteresowania władz, przemieszcza się po całym kraju, nigdzie nie zagrzewając dłużej miejsca. Stan ten zmienia się jednak gdy poznaje Ellisa (Michiel Huisman) a później jego rodzinę.

O tym, jaki Wiek Adaline miał być można mówić bez końca. Wzruszający, odrobinę tajemniczy, z wartościowym pouczeniem w tle… Taki miał być w zamierzeniu reżysera, realnie nie spełnił jednak żadnej z tych cech. Największym rozczarowaniem okazała się fabuła. Całkiem dobry pomysł został zepsuty doszczętnie, wątki zaś spłycone niczym w kiepskiej telenoweli. Głównym (o ile niejedynym) celem życia Adaline jest bowiem miłość. Ciągłe poszukiwania, mniej lub bardziej poważne znajomości, ostatecznie porzucania ukochanych i dalsza ucieczka – to wszystko co może zapewnić widzom główna bohaterka. I nie, w tabelce z gatunkiem filmu próżno szukać adnotacji „romans”. Dzieło Krieger’a określono jako melodramat, poruszający ważne wewnętrzne rozterki i dotykający życiowych dylematów. A takich w Wieku Adaline jest niewiele. Fakt ten smuci tym bardziej, że sama Adaline zapowiadała się bardzo obiecująco. Dojrzała emocjonalnie, bardzo inteligentna, wrażliwa na sztukę – drzemiący w niej potencjał aż prosił się o wykorzystanie. Zamiast tego na ekranie zaprezentowano ładną, ale mdłą osóbkę, której kreacji nie powstydziłaby się autorka podrzędnych romansideł. Nie bez znaczenia jest tu fakt, że w roli głównej obsadzona została Blake Lively – jasnowłosa piękność, która zasłynęła z roli w serialu Plotkara. I z tego, że pod ładną powłoką nie kryje się żaden talent aktorski. Brak energii, brak jakichkolwiek emocji, wciąż jedna i ta sama mina – to nie pomogło w podniesieniu poziomu filmu. Mimo wielu narzekań Wiek Adaline ma także kilka zalet. Największą z nich są wspaniałe kreacje Burstyn i Forda: ona wcieliła się w córkę głównej bohaterki, on w ojca jej ukochanego. I choć na ekranie byli zaledwie kilka chwil to zdołali zdziałać więcej, niż reszta postaci. Życiowe doświadczenie, przytłaczający ciężar wieku, piętno upływającego czasu – to co miało być domeną Adaline odegrali oni. I choćby dla nich, dla tych dwóch wybitnych sylwetek, warto obejrzeć film.

gdzie: Kino Studenckie „Niebieski Kocyk” (ACKiS „Od Nowa”, Gagarina 37a)
kiedy: poniedziałek, 2 czerwca 2015
godzina: 19:00
bilety: 10 zł studenci/ 12 zł pozostali
[fot. materiały prasowe]