W ramach tygodnia polskiej muzyki kilkoro redaktorów naszego portalu postanowiło przygotować swoje Top 5 polskich albumów. Jak najbardziej subiektywnie, w końcu polska muzyka to nie tylko klasyki, które słyszymy podczas Polskiego Topu Wszech Czasów, którego słuchamy co roku w maju w Radiowej Trójce. W ostatnich latach zauważyłam jakiś „bum” na rynku polskiej muzyki. Coraz bardziej alternatywnie, coraz bardziej światowo, na coraz wyższym poziomie. Twórcy zaczęli bawić się muzyką, szukać nowych dźwięków, to prawdziwa eksplozja cudownej muzyki. I właśnie zespołom, które niedawno „eksplodowały” poświęcam swój Top 5 Wszechczasów Polskiej Muzyki.

 

Sorry Boys „Vulcano” (2013)

To płyta o archetypach. O pięknie gatunku ludzkiego. Płyta o miłości i emocjach. O tańcu na wulkanie. Cieszeniu się chwilą, korzystaniu z niej i zatraceniu się w niej, byciu tylko tu i teraz. Tak na 100%. Odrzucenie trosk, problemów, czerpanie energii z tego właśnie wulkanu, który choć wyciszony, może za chwilę wybuchnąć. Takim wulkanem jest dla mnie muzyka Sorry Boys. Daje siłę, energię, radość, pozwala zauważyć piękno w życiu. Taka jest ta płyta i takie są ich koncerty. Sorry Boys to pięć cudownych osób, które w muzykę, którą tworzą, wkładają serce i duszę. Płyta jest przede wszystkim spójna, ale i różnorodna jednocześnie. Spójna poprzez tematykę i emocjonalność. W „Evolution (St Teresa)” słyszymy, że tylko prawdziwa miłość może ową ewolucję, niekoniecznie w dobrym kierunku, pokonać. Koniecznie posłuchajcie tego numeru wykonanego z chórem Gospel, ciarki. Jak już jesteśmy przy ciarkach, to niezmiennie wywołuje je u mnie „Dagny” – piosenka opowiadająca historię Stanisława Przybyszewskiego i jego muzy – Dagny Juel. Energetyczne „Phoenix”(i moje ulubione na gorszy dzień „everything will be better”) oraz „The Sun”, które powinny być znane komuś, kto choć trochę interesuje się muzyką alternatywną i rockową, romantyczne i wręcz minimalistyczne „Back to piano” (jaki to klimat tworzy na koncercie w ciasnym, zadymionym klubie…), opowiadające o tęsknocie „Leaving Warsaw” oraz „Miss Homeless”, rozpoczynające występy na żywo prawie że elektroniczny „This New Word”, jedyny polski numer „Zimna Wojna”… o czym zapomniałam? O numerze tytułowym. Najważniejszy został na koniec.  Polecam zakupienie i zasłuchanie się w Sorry Boys. I wybranie na koncert. I śpiewanie razem z nimi:

I am sitting on a volcano
I am watching how days go by
I am sitting on a volcano
And I am waiting for the next Big Bang
Oh oh, what a life!

 

Fismoll “At Glade” (2013)

Come on look into the expanse / And breath all these around (No dalej, spójrz w tę przestrzeń,
Odetchnij wszystkim tym co jest wokół
). No dalej. Włącz płytę Fismolla. I odpłyń gdzieś do piękniejszego świata niż nasza szara codzienność. Znacie Włóczykija? Tak, tego z Muminków. Zamknięty w sobie, lubiący bliskość z naturą, ale i bliskość przyjaciół, kochający muzykę. On naprawdę istnieje. Żyje w dzisiejszych czasach i nazywa się Fismoll. „At Glade” to album młodego i bardzo dojrzałego człowieka, bardzo zdolnego człowieka. Który, kiedy tworzy, zamyka się w swojej samotni. Dopiero wtedy powstają najbardziej szczere dźwięki. To bardzo intymna opowieść o uczuciach, ludziach, o poznawaniu samego siebie. Delikatne, subtelne, balladowe dźwięki. Baśniowe dźwięki, tak, właśnie tego słowa szukałam. Akustyczne brzmienie, które w swej prostocie pełne jest tęczowych kolorów. I przenoszą słuchacza gdzieś do magicznego świata. Singlowe „Let’s play birds” o życiu w tej chwili, dostrzeganiu piękna otaczającego świata i życiu w harmonii z nim, wzruszające „Let me breathe your sigh” o pragnieniu miłości i bliskości drugiego człowieka, „Triffle” o odczuwaniu życia całym sobą. Naturalny, w idealnej harmonii, magiczny, mały cud z Poznania – to tylko niektóre określenia, jakie można usłyszeć w kierunku tego artysty. I powiem Wam, że żadne z nich nie jest przesadzone.

 

Brodka – Granda (2010)

Dziewczyna, która zapoczątkowała owy wielki „bum” w polskiej muzyce. Wygrała Idola, nagrała popową płytę i zniknęła. Wszyscy myśleli, że już nie wróci. Jakże się mylili! Wróciła i to z przytupem Nie polubię cię, jak powiedzieć prościej / Zbliżysz się o krok, porachuję kości. Tak, niebanalne i bezpośrednie teksty to mocna strona tej płyty. Z resztą – ta płyta nie ma słabej strony. Jest przemyślana od początku do końca, od energetycznej „Szyszy” aż po romantyczny „Excipit”. Od pokręconej „Krzyżówki dnia” aż wywołujące ciarki „Saute” – najlepszy erotyk, jaki  w życiu słyszałam. Czy naprawdę muszę coś jeszcze mówić? Czy uchował się jeszcze ktoś, kto nie zna tej płyty? Dodam tylko, że od „Grandy” minęły już 4 lata… i bardzo chciałabym usłyszeć już nowe Brodkowe dźwięki.

 

LemON (2012)

Powiem szczerze  – nie od razu poznałam się na LemONie. Nie oglądałam tej edycji popularnego polsatowskiego programu. Wszyscy się nimi zachwycali, więc nawet nie odsłuchałam „Dewiata”, który podbił serca dużej części Polaków. Obiło mi się o uszy w radio „Będę z Tobą”. Ale akurat grali w Toruniu. Wybrałam się. I pokochałam wrażliwość i emocje Igora i całego zespołu. Kiedy słucha się wspomnianego już „Dewiata” przypomina się swoje dawne miłości, za którymi się tęskniło i dla których można było zrobić wiele. „Napraw” to numer, który robi człowiekowi emocjonalne katharsis. To, jak artysta odziera się z emocji na scenie wyciąga również Twoje najgłębiej skrywane emocje. Bo nie uwierzę, że kogoś kompletnie nie rusza wykrzyczane na żywo Błagam, napraw mnie. Łemkowskie akcenty w „Litaj ptaszko” czy „Tepło”, opowiadające o napędzającej siłą miłości „Lżejszy”. Wreszcie „Nice” i to, że czasem nawet ciężko nam uwierzyć, że w życiu coś nam się udało i jest naprawdę pięknie. Albo, że dopiero może się udać. Że trzeba czasem zaryzykować, rzucić wszystko i podążać za marzeniami. Że trzeba chwytać dzień, wziąć się w garść i czerpać właśnie tymi garściami z niego. Bo życie tak naprawdę jest piękne.

 

Kari – Wounds And Bruises (2013)

Zastawiałam się chwilę, którą z płyt Kari wybrać. Bo jeśli ktoś nie wie, wcześniej było jeszcze „Daddy says I’m special”. Wybrałam nowszą, dojrzalszą, co nie znaczy, że lepszą. Ciężko jest bowiem porównać dwie cudowne płyty artystki, której muzykę uważam za spójną całość, bez podziałów na poprzednią i obecną płytę. Kari brzmi skandynawsko, egzotycznie. Melancholijna słowiańskość – tak można próbować określić jej twórczość. „Hurry up” o tym, żeby nie przestawać walczyć i o tym, że nie można za długo czekać, moje ulubione wzruszające  „The one” opowiadające o miłości, która mogła być tą jedyną i ostatnią – ale tylko mogła…  „Midway To The Light” o czekaniu na jakiś wybuch, na przełom w życiu. Chciałabym wyróżnić i opisać więcej piosenek, ale są one tak zwartą całością, bardzo osobistymi, a jednocześnie tak uniwersalnymi utworami, że każdy może znaleźć w nich fragment siebie.


Na koniec chciałabym dodać jeszcze jedno. Wybrałam płyty cudowne i magiczne. Zawierające muzykę, która zyskuje jeszcze więcej magii, kiedy usłyszy się ją na żywo. Chodźcie na koncerty. Znanych i lubianych przez siebie artystów, ale i też tych, o których nie macie zielonego pojęcia. Muzyka na żywo to zawsze dobrze spędzony czas, nawet, jeśli do końca nie będzie w Waszym stylu, fajnie oglądać radość artysty z występu i docenić, że oddaje on kawałek siebie w muzyce. Doceńcie młodych polskich alternatywnych twórców. A możecie trafić na prawdziwe perełki. Warto.