Zrobienie hitowego filmiku, który rozbawi tysiące internautów, to zadanie niełatwe. Wymaga świetnego, zabawnego pomysłu i sporo pracy – wie o tym każdy youtuber. Niektórzy są jednak tak wybitni, że osiągają to zupełnie niechcący. Na przykład Główny Inspektorat Sanitarny.

Chodzi oczywiście o film promujący walkę z dopalaczami, który wczoraj obiegł polski internet. „Mocarz” i inne świństwa zbierają coraz większe żniwo wśród młodych ludzi, więc kampania uświadamiania ich o ryzyku zabawy z „środkami pochłaniającymi wilgoć” i „produktami kolekcjonerskimi” jest pewnie bardzo potrzebna. Jest też pewnie nagląca – co rusz słyszymy o nowych ofiarach dopalaczy. W ubiegłym tygodniu w samym województwie kujawsko-pomorskim do szpitali trafiło 11 osób zatrutych tymi substancjami, najmłodszy był w wieku 9 lat. Przeciw dopalaczom trzeba działać zdecydowanie i szybko. Ale z szybkością nie należy przesadzić, bo filmowi pomyślanemu jako oręż w walce z chemicznym świństwem poświęcono zdecydowanie za mało czasu.

Drewniana gra młodych „aktorów”, irytująca, pompatyczna muzyka w tle, żenujące zdjęcia i montaż, tragiczne udźwiękowienie (żeby usłyszeć słowa dilera Siema, chcecie kupić jakiś towar trzeba się naprawdę wsłuchać), wybitnie „suchy” scenariusz (mamy 2015 rok, ulubione miejsce spędzania przez dzieci wolnego czasu to trzepak – pozdro), a wtrącone zupełnie ni z gruchy, ni z pietruchy słowa ministra zdrowia Mariana Zembali na pytanie w sprawie dopalaczy (Oddalam to pytanie) oraz wiceminister Elżbiety Bieńkowskiej, której wypowiedź nie miała z dopalaczami totalnie nic wspólnego (Sorry, taki mamy klimat) zasługują na mistrzowski pas wagi ciężkiej kategorii WTF. Wszystko to przypomina mi jakąś pracę zaliczeniową studentów dziennikarstwa i komunikacji społecznej na przedmiot pod nazwą „Podstawy realizacji telewizyjnej”. Albo pewien bardzo wiekowy obraz, znany chyba wszystkim dzieciakom lat 90. Myślę, że wszyscy obecni studenci pamiętają ze szkoły podstawowej policyjny film instruktażowy Bezpieczeństwo dziecka. Powstał około 1995 roku i kaseta z jego kopią trafiła zapewne do każdej placówki edukacyjnej w Polsce.

O co chodziło? Pan policjant w mundurze pokazywał uczniom niebezpieczne sytuacje, jakie mogą stać się udziałem dzieci. Kiedy na przykład któryś z nich nierozsądnie otworzył drzwi nieznajomemu, albo wziął cukierka od napotkanej w parku obcej osoby, pojawiał się policjant, pokazywał negatywne konsekwencje takich nieprzemyślanych działań i sprawiał, że… choć to fizyce wbrew, wskazówka cofała się. Pomysł kuriozalny, tak jak i cała reszta filmu. Nie pamiętam zbyt dobrze 1995 roku, ale już wtedy obraz musiał sprawiać wrażenie mało przystającego do realiów życia młodych ludzi. Bawił także naturszczykowskim aktorstwem (najsłynniejsi polscy policjanci lat 90., Bogusław Linda i Marek Kondrat, najwyraźniej byli zajęci innymi obowiązkami podczas kręcenia tego dzieła) i nieintencjonalnie groteskowym scenariuszem (do legendy przeszła zwłaszcza z pedofilem na klatce schodowej, nęcącego dziecko słowami: Chodź, pokażę ci kotki w piwnicy). No i rzecz jasna amatorską produkcją – zdjęciami, montażem, dźwiękiem, wszystkim. Polska Policja to nie Twentieth Century Fox, to jasne, ale już wtedy owe dzieło nie przynosiło jej chluby.

Mamy 2015 rok, 20 lat później, i mam wrażenie, że te same osoby odpowiedzialne za Bezpieczeństwo dziecka aka Kotki w piwnicy pracują w dziale piaru Głównego Inspektoratu Sanitarnego. Zarzuty wobec Kotków Stop dopalaczom są identyczne. Ba, mimo że dzieli je dwie dekady, różnica nie wydaje się jakoś rażąca. Co to oznacza? Wypuszczenie w internet takiego filmu, jak Stop dopalaczom to piarowa śmierć. Nikt nie potraktuje poważnie ostrzeżenia w wykonaniu kilku drewnianych aktorów. Chociaż… Pamiętam doskonale, jak na lekcjach śmialiśmy się z tekstu o kotkach w piwnicy, który stał się wówczas – jak dziś byśmy powiedzieli – memem w naszej szkole. Pamiętam jednak też, że po obejrzeniu policyjnej kasety zapisały mi się w głowie wszystkie scenki i los, jaki stał się w nich udziałem dzieci. Każdy obcy facet na naszej klatce zaczął jawić mi się jako potencjalny pedofil – trochę to było absurdalne, ale przynajmniej byłem jako malec wybitnie ostrożny. Może więc i ten filmik GIS-u, obecny już wszędzie jako mem sprawi, że kilka (w tym wypadku pewnie można mówić o kilkuset tysięcy) kolejnych osób dowie się, że dopalacze to syf. Mam przynajmniej taką nadzieję – chociaż ta moja nadzieja wydaje mi się równocześnie, nomen omen, beznadziejnym szukaniem jakichkolwiek pozytywów w tym filmie. Który sam wygląda, jakby powstał pod wpływem dopalaczy. Mam nadzieję, że nie znajdą się osoby, które dojdą do wniosku, że da się oglądać go tylko z chemicznymi wspomagaczami.

[fot. YouTube]