Ostatni prezydenta Torunia w II Rzeczpospolitej to postać, której warto się przyjrzeć nie tylko ze względu na osobiste osiągnięcia i rolę w rozwoju miasta. Jego rodzina zapisała się w historii także innych społeczności – od Pelplina, przez Chełmno i Bydgoszcz, po Poznań i Warszawę.

Leon (ur. 1901) uczył się w polskim gimnazjum klasycznym w Chełmnie. Należał tam do związku filomatów. Naukę przerwał, żeby wstąpić do wojska po wybuchu wojny polsko-bolszewickiej. Studia prawnicze zaczął na Uniwersytecie Jagiellońskim, a kontynuował w Poznaniu. W 1926 roku został magistrem prawa. Pracę w sądzie (jako asesor) zaczął w Tucholi w 1930 roku. Tam i w Czersku był później sędzią grodzkim, a w Grudziądzu pełnił urząd sędziego okręgowego.

Kiedy 12-letnia kadencja prezydenta Antoniego Bolta dobiegała końca, lokalna prasa wypatrywała ostrej batalii o to stanowisko między radnymi z ugrupowań sanacji i narodowców. Wówczas do obowiązków Rady Miasta należał wybór prezydenta, który był zarazem jej przewodniczącym. Odchodzący, zasłużony Bolt dla miasta w ciągu tych 12 lat zrobił wiele dobrego i ponownie wystartował w konkursie. Jak każdy polityk miał zwolenników i przeciwników. Też dlatego, że sam nie miał łatwego charakteru, o czym świadczy przydomek „Kaszuby”. Był uparty, co nie oznacza, że nie potrafił pójść na kompromis. Jego wyraźna porażka, zdaniem niektórych, wskazywała na to, że sam miał namaścić Leona Raszeję – sędziego z Grudziądza – na swojego następcę. Leon Raszeja zdobył głosy 31 radnych (na 40) i tym samym 10 czerwca 1936 roku został wybrany na prezydenta Miasta Torunia na 10-letnią kadencję. Niedługo po tym wyborze został odznaczony Krzyżem Kawalerskim Orderu Odrodzenia Polski. W lipcu tego roku Rada Miasta zatwierdziła nowy herb.

W jego prezydenturze dostrzegano kontynuację polityki Antoniego Bolta. W trakcie nowego podziału administracyjnego kraju, walczył o pozostawienie w Toruniu stolicy tzw. Wielkiego Pomorza. Na zjeździe Ligi Morskiej, kiedy w 1939 roku reorganizowano granice administracyjne województw (a Toruń według niektórych koncepcji miał być odłączony od Pomorskiego), prasa grzmiała głosem prezydenta Raszei, ale chyba też wszystkich Polaków: „Nikt nam wydrzeć nie zdoła morskiego wybrzeża”. 24 maja 1939 roku mówił na Rynku Staromiejskim: Gdziekolwiek się zwrócić, do jakiejkolwiek sfery społecznej, do mieszkańców jakiejkolwiek okolicy państwa, jakiegokolwiek obozu, wszędzie jest jeden głos i jedna opinia: Polskiego Wybrzeża Morskiego nie damy i nikt nam go wydrzeć nie zdoła”. Nawet i zwłaszcza jako prezydent pełnił liczne funkcje społeczne. Patrząc na dziesiątki organizacji, w których życie się angażował można rzec, że był w tym czasie najbardziej zapracowanym człowiekiem Torunia. Można też przypuszczać, że prezydent Raszeja wkładając dużo pracy w rozwój Banku Rolnego, Komunalnej Kasy Oszczędności czy Pomorskiej Izby Rzemieślniczej, nie stronił od porad bardzo doświadczonego już na tym polu brata – dyrektora bydgoskiego banku – o czym niżej. Przez trzy lata jego prezydentury miasto rozwinęło się na wszystkich płaszczyznach komunikacyjnych (kanalizacje, linie tramwajowe, nowe osiedla).

Na kilka miesięcy przed wojną, w obawie o wrogie działania ze strony niemieckojęzycznych torunian, prezydent powołał Miejską Straż Obywatelską, a sam został dowódcą obrony przeciwlotniczej miasta. 5 września ewakuował się do Lublina, po czym zaciągnął się do Wojska Polskiego. Po zdeponowaniu toruńskich agend w ratuszu miał się stawić w Kowlu (tam zapewne czekał już na niego brat Franciszek z rodziną). Zginął 9 września podczas bombardowania miasta, przebywał na dziedzińcu ratusza. W samym budynku magistratu śmierć poniosły 42 osoby, w całym mieście około 1000. Dziś, pośmiertnie odznaczony, jest jednym z bohaterów-obrońców miasta Lublina. Jego imię nosi m.in. ulica na toruńskim Rubinkowie. Był żonaty, miał córkę i syna.

Prezydent Raszeja miał trzech braci. Ale proszę wierzyć, że nie ma to być jedynie apendyks do tej opowieści – wszyscy byli postaciami zasłużonymi, każdy w innej dziedzinie. Jeśli mierzyć ich osiągnięcia popularnością, to równie dobrze ta historia mogłaby się zacząć Franciszka. Także on był członkiem filomackiego Towarzystwa Tomasza Zana przy chełmińskim gimnazjum. Przy tej okazji nadmienić trzeba też postać istotną dla losów powojennych Niemiec. Znany jest bowiem fakt młodzieńczej przyjaźni Franciszka Raszei z Kurtem Schumacherem, późniejszym przywódcą SDP i działaczem na rzecz odszkodowań wobec pokrzywdzonych przez nazistów narodów.

Franciszek (ur. 1896) podczas I wojny światowej został przymusowo wcielony do wojska niemieckiego. Dostał się do niewoli rosyjskiej w pierwszej jej fazie podczas tzw. bitwy na czterech rzekach, ale i tak mógł mówić o sporym szczęściu biorąc pod uwagę setki tysięcy ofiar miesięcznego starcia. Był przetrzymywany na terenie Uzbekistanu, później w okolicach Uralu. Wykorzystując zamieszanie wywołane rewolucją marcową uciekł do Piotrogrodu, skąd przez zamarzniętą Zatokę Fińską przedostał się do Finlandii. W końcu ze Szwecji, dzięki pomocy niemieckiej ambasady, wrócił do Polski w 1918 roku. Jeszcze w tym samym roku wyjechał na studia do Niemiec. W 1920 roku, pracując w oddziale sanitarnym, wspierał kraj w wojnie z Bolszewikami. W okresie międzywojennym studiował medycynę – najpierw w Monasterze, później w Krakowie i Poznaniu. W 1923 roku został doktorem nauk lekarskich i był to początek jego kariery i rozpoznawalności. Zdobywał doświadczenie i liczne nagrody za osiągnięcia naukowe, był coraz bardziej znanym, wkrótce bez wątpienia wybitnym ortopedą. W latach 20., podobnie jak Leon, był Baltusem (pełnił funkcję sekretarza Koła Filistrów Baltii na UP). Obaj wymieniani są jako jedni z najbardziej zasłużonych dla organizacji.

W roku 1931 uzyskał habilitację (tytuł profesora nadzwyczajnego otrzymał w 1936 roku i w tymże roku odznaczony został Złotym Krzyżem Zasługi) i został dyrektorem szpitala w Szwarzędzu. W 1937 roku był jednym z sygnatariuszów poznańskiego protestu przeciwko „zasadzie getta ławkowego” na uniwersytetach. Od początku trzeciej w jego życiu wojny opiekował się rannymi w Łodzi, skąd pomagał w ewakuacji szpitala do Kowla. W październiku przeniósł się z rodziną do Warszawy, tam wykładał na tajnym uniwersytecie. Mimo wielkiego ryzyka cały czas leczył także warszawskich Żydów. Paradoksalnie, uzyskując zgodę na wstęp do getta, SS rozstrzelało Franciszka, jego asystenta dr. Kazimierza Pollaka, personel i rodzinę pacjenta, Abe Gutnajera, oraz jego samego 22 lipca 1942 roku. Franciszek Raszeja spoczął na Powązkach. W 1957 roku został odznaczony Krzyżem Komandorskim z Gwiazdą Orderu Odrodzenia Polski a w 1957 roku. Jego imię noszą szpitale w Poznaniu i Prudniku oraz jedna z warszawskich ulic. Obie jego córki uzyskały tytuł naukowy profesora – Bożena Wanic na Akademii Medycznej w Poznaniu, a Ewa Tobjasz w Instytucie Ekonomii Rolnej w Warszawie.

Maksymilian (ur. 1889) był najstarszym synem chełmińskiego listonosza. Znowu trzeba wspomnieć o gimnazjum klasycznym i związku filomatów TTZ. Ponadto w 1912 roku razem ze Szczepanem Graczem i Feliksem Pawłowskim Maksymilian założył regionalne stowarzyszenie akademików Pomorzan. Studiował w Seminarium Duchownym w Pelplinie (tam także szerzył działalność filomatów), później we Fryburgu Bryzgowijskim, gdzie uzyskał tytuł doktora teologii, po czym wyjechał do Gdańska (tam uczył jako katecheta). W 1914 roku został wcielony do armii cesarskiej, ale jako kapelan katolicki. Po wojnie wrócił do Pelplina, gdzie w 1926 roku bp Okoniewski nadał mu tytuł profesora teologii moralnej. W seminarium wykładał również socjologię. Był proboszczem w Śliwicach, później wikariuszem parafii pw. św. Brygidy w Gdańsku. Z Toruniem Maksymiliana łączył nie tylko brat. Był on członkiem tutejszego Towarzystwa Naukowego. Po tym jak w 1927 roku przeniesiono Wydział Teologiczny do Pelplina, został wybrany na zastępcę prezesa zarządu. Ceniono go jako kaznodzieję, ale też duszpasterza hojnego i wrażliwego na podstawowe potrzeby człowieka.

Już 12 września 1939 roku Niemcy aresztowali księdza Maksymiliana pod zarzutem wywożenia i ukrywania pelplińskich zabytków, co jest faktem mało znanym. Posądzano go o wywiezienie m.in. Biblii Gutenberga. 20 października dołączył do zatrzymanych 21 pelplińskich księży kanoników. Razem z 16 innymi był katowany i stracony w obozie w Tczewie jeszcze w dniu aresztowania. Nie we wszystkich ekshumowanych po wojnie ciałach znaleziono ślady po kulach, skąd przypuszczenia, że niektórzy duchowni zostali zakopani żywcem. Wydarzenia przeszły do historii jako „krwawa jesień pelplińska”.

Alojzy (ur. 1891) także ukończył gimnazjum klasyczne w Chełmnie. W 1911 roku został przyjęty na ekonomię na Uniwersytet Wrocławski. Po roku wyjechał do Berlina gdzie uzyskał dyplom magistra. Po powrocie do Wrocławia i w 1916 roku ukończył studia doktoranckie. Nie było to łatwe biorąc pod uwagę, że do końca wojny był wcielany do niemieckiego wojska. Od roku 1919 był w Komitecie Plebiscytowym na Warmii i współorganizował Związek Polaków w Niemczech. Po przegranym plebiscycie musiał wyjechać do Polski. W 1922 roku zamieszkał w Bydgoszczy, wkrótce został dyrektorem Banku Przemysłowego, dwa lata później Banku Ludowego. Był jednym z patronów Związku Spółdzielni Zarobkowych i Gospodarczych w Poznaniu oraz nieodpłatnym bydgoskim radcą miejskim w Radzie Gospodarczej – niejednokrotnie reprezentował miasto i prezydenta w tej dziedzinie.

Z Leonem łączyło go sądownictwo – przez dziewięć lat był sędzią do spraw handlowych w bydgoskim Sądzie Okręgowym. Był członkiem Polskiego Związku Zachodniego. W czasie wojny pracował w Fabryce Wyrobów Metalowych i w hurtowni drogeryjnej, dzięki czemu jako jedyny z czwórki braci dożył 1945 roku. W styczniu w oswobodzonej Bydgoszczy powierzono mu zabezpieczenie majątku i wznowienie życia handlowo-przemysłowego. Międzyczasie wrócił do pracy w sądzie i już w 1945 roku wznowił działalność Banku Spółdzielczego, był jego prezesem do 1950 roku. Później pracował w oddziale NBP. Działał w Lidze Przyjaciół Żołnierza i w Wojewódzkim Komitecie Odbudowy Kraju i Stolicy oraz w Spółdzielni Spożywców „Społem”. Wiele czasu poświęcił rozwojowi Biblioteki Miejskiej. Jego życie dobiegło końca 14 września 1979 roku w Toruniu. Był żonaty, miał trzech synów. Został odznaczony Złotym Krzyżem Zasługi i medalem dla „Zasłużonego Działacza Ruchu Spółdzielczego”.

Maksymilian, Alojzy, Franciszek i Leon. Już pierwsza wojna światowa podzieliła ich losy między ziemie kilku krajów, później kilku polskich miast. Druga sprawiła, że cztery – bez dwóch zdań – wybitne jednostki już nigdy nie spotkały się przy rodzinnym stole.